4 sytuacje, w których odczuwasz ulgę. Kiedy odczuwać ulgę.

W życiu każdego z nas zdarzają się takie momenty.

1. Na szczęście mam piżamę i słój masła orzechowego

Są totalnie takie chwile, kiedy masz pisać strategię, jest 22:10, a Ty oglądasz zdjęcia Dolana na Pintereście. Siedzisz w łóżku, w piżamie, w której siedziałaś cały dzień, i bardzo wzruszają Cię nagle piosenki Beyonce.

Piżamę można by uprać, myślisz, wychodząc spod kołdry (czemu siedzisz pod kołdrą, przecież jest ciepło?!) po łyżkę masła orzechowego, po którym nie czujesz się co prawda najlepiej, ale jego arachidowy jęzor już przyjemnie rozsmarowuje się wewnątrz Twojej paszczy, zanim zdążysz sobie przypomnieć wszystkie motywacyjne memy w stylu ”dzisiejszy posiłek jest jutrzejszym biodrem”.

Puste okno dokumentu zaprasza do wybrania się po jeszcze jedną łyżkę masła, po drodze zaczynasz  poszukiwania pilota od bramy wjazdowej, choć przecież nie masz samochodu i Ci niepotrzebny.

2. Uff, jak dobrze, że tego nie mam!

Że nie palę, nie piję, nie biorę narkotyków, miałam tylko 3 chłopaków, że nie mam orderu fajności fejsbuka ani przygód innych ludzi.

Siedzę naprzeciw kogoś, otaczam tę osobę sympatią i dobrymi życzeniami, ciepłem i karmą, głównie gulaszem z podrobów, który robię wyśmienity, i wysłuchuję opowieści i myślę sobie, jak dobrze, że nie jest to moim udziałem, że Twoje dzieje nie przytrafiły się mi.

Kiedyś wszystko, co inne od mojego losu, odbierałam jako utratę.

Mogłam zostać piosenkarką astronautą księżniczką insta biologiem pisarką awangardową wynalazczynią leku na raka luzerką mieszkającą z rodzicami otyłą osobą marzycielką w hipisowskiej sukience bibliotekarką złodziejką

Mogłam wstąpić do armii do legii cudzoziemskiej do klasztoru do mensy do kółka różańcowego do sekty

Tyle krajów mogłabym odwiedzić z tyloma osobami wejść w intymność.

Kiedyś myślałam sobie w takich momentach, i widzisz, głuptasie, mogłabyś tyle osiągnąć, a ty nic, ani produktywnego zarządzania sobą, ani artystycznego szaleństwa, ani z Ciebie Jobs, ani Frida, ni to mięso, ni to ryba.

Twoje życie, nudne i umiarkowane, umoszczone na samym czubeczku krzywej Gaussa, na łożu śmierci wyda Ci się bezbarwne i nic niewarte.

Nic nie osiągniesz i kiedy w końcu zdechniesz, nikt nie nazwie Twoim imieniem żadnej ulicy, ani nikt nie będzie wspominał Twoich tripów po mdma ani nie zostaną po Tobie nawet wiersze spisane w szufladzie ani innowacyjny produkt.

Myślałam tak kiedyś, ale teraz już tak nie czuję; patrzę, jak dmuchasz we mnie dymem i łagodnie uśmiecham się na myśl o Twoim kochanku, który rano uciekł, zabierając Ci tom Heinego: co za pyszna anegdota! Śmieję się w kułak z Twojego zabawnego sposobu opowiadania i cieszę się, że potrafisz to przeżyć na wesoło! Ale mnie jest tak dobrze, gdzie jestem: jest pierwszy tak ciepły wieczór, czuć lato w powietrzu, wymyślamy historię o tej parze naprzeciwko, szepcząc konspiracyjnie, a potem wrócę do domu, do męża, i rano zjemy sobie tłuste śniadanie.

Ale póki co siedzimy i wcale się nie boję, że jestem od Ciebie gorsza, bo Ty masz takie świetne historie,  a ja nie.

Jeśli to nie jest miłe, to nie wiem, co jest.

3. Jak dobrze, że się nie znamy!

Pisanie uczy lepszego rozumienia tekstów innych: skoro piszesz, to wiesz, że ja =/= to, co napisałam. Że moje poglądy ani moje życie nie są z tym tekstem tożsame, ale współbieżne. Ja tu sobie w pisaniu rzeczy testuję, używam słów, których nie używam na co dzień, a nie pokazuję, jaka jestem; jaka jestem, każdy widzi.

Komunikacja między Tobą a mną via tekst to nie jest jakieś 1 do 1, nie znasz mnie tylko dlatego, że czytasz co piszę. Ja mogę uwielbiać Twoje teksty, ale nie umiałabym Cię zaczepić na przystanku, szybko zapadłaby między nami cisza nasiąknięta jakimś obopólnym rozczarowaniem. Ja chciałam, żeby moja pisarka była połączeniem Simone de Beauvoir, Mattie Rogers i Patrycji z podstawówki, Ty życzysz sobie jednak bystrzejszej czytelniczki. Wbijając oczy i paznokcie w smartfona, że niby coś sprawdzasz, mówisz do siebie, Jak ja dla takich ludzi piszę. to pierdolę tego bloga.

Słyszałam, ale udaję, że nie. Podnosisz głowę i zasłaniasz oko grzywką, mówisz, że musisz biec, że pilne spotkanie, trening, kręcenie lodów z jarmużu i wątróbki, malowanie mandali na gwoździach oraz zaawansowane tkanie biznesplanu. Spoko, mówię, że niby nic mnie to nie obchodzi, ale czas, który spędziłam na czytaniu Ciebie wydaje mi się nieco bardziej stracony, refleksje po Twoich tekstach- banalne, a emocje w związku z nim narosłe – przerośnięte.

Pomyśl więc, jakie to świetne, że nigdy nie musimy się zobaczyć ani rozmawiać, że możemy się cieszyć relacją, w której ludzie porozumiewają się przez czytanie, a nie oczekują, że ich posty i komentarze będą naśladować bezpośredniość żywej mowy.

4. Jaka ulga że rzeczy nie muszą być doskonałe!

Idziesz sobie żwawo miastem albo jedziesz na rowerze, a myśli szybsze niż Twoje kiksy: niech mnie wywalą z pracy, niech mnie ukochany opuści, niech mi się pieniądze skończą, i co, i nic, i nic się nie stanie.

Znasz to uczucie, kiedy wiesz, że Twoja kreska na oku ma drobne przerwy między rzęsami, albo kiedy Twój posiłek zawiera zbyt dużo węglowodanów, albo kiedy napisałaś maila i orientujesz się, że przekleiłaś treść z innego i nie zmieniłaś danych, albo kiedy zauważysz, że w okolicach kostek na Twoich rajstopach są te małe białe kulki, albo kiedy niechcący zamknęłaś przeglądarkę z tysiącem zakładek, i straciłaś je, a tam były wartościowe rzeczy, jednak nie na tyle wartościowe, by szukać przez historię?  Jedno Ci powiem: kij z tym!

Szef krytykuje, promotor rzuca aluzje, na treningu siady Ci nie siadły, biodro  jakieś zamknięte: kij z tym!

Nie mówmy do siebie językiem poradników motywacyjnych, ale powiedzmy sobie: kij z tym! chcę widzieć wszystkie perły Twoich zębów w uśmiechu, cały garnitur uzębienia, wystawiony ku monitorowi i ku słońcu i ku innym (najlepiej nie jednocześnie).

 

photo-1446161543652-83eaa65fddab
Źródło: Unsplash

Dodaj komentarz